sobota, 3 września 2016

Czarna rozpacz...

Wszystko zaczęło się układać, byłam na dobrej drodze do odzyskania sprawności. Efekty fizjoterapii widoczne były każdego dnia, co dodawało mi jeszcze więcej energii. Prawdopodobnie dziś już chodziłabym bez moich koleżanek kul. Ale nie chodzę, nadal są ze mną cały czas. Pytacie dlaczego? Naprawdę sami tego chcieliście ;-)
Nie jest mi łatwo o tym pisać, ale trzeba być twardym, a nie miętkim. Pięć dni po zdjęciu gipsu, dokładnie w sobotę, oczywiście w najmniej oczekiwanym momencie, potknęłam się o dywan w domu i upadłam na TĄ nogę. Teoretycznie dywan powinien zamortyzować upadek, ale jakoś w moim przypadku tak się nie stało. Poczułam ogromny ból w śródstopiu i już wiedziałam, że nie jest dobrze. No i powtórka z rozrywki - karetka, szpital, kilka fotek RTG, nieskończenie długie chwile niepewności i w końcu wszystko stało się jasne. Diagnoza mnie załamała - pęknięta kość śródstopia. Kolano zdarte (co zauważyłam dopiero w szpitalu), ale kości całe, ledwo zrośnięta kostka też na szczęście nie naruszona, ale śródstopie niestety do naprawy. Zalecono okładanie stopy lodem, konsultację z ortopedą i oszczędzanie tej stopy przez 2-3 tygodnie.  


Poczułam nad sobą czarne chmury, dosłownie,  wszystko wydawało się bez sensu, powstała pustka. Dopadło mnie coś na kształt depresji. Ja i takie rzeczy? Nie do pomyślenia. Kto mnie zna, ten wie, że jestem wieczną optymistką i wpajam to wszystkim wokół. Bo przecież życie jest piękne. Ale wtedy było dla mnie beznadziejne, straszne, okrutne...
Wróciłam do domu i zaległam na kanapie z nogą obłożoną lodem w górze, patrzyłam bezmyślnie w sufit. Z nikim nie chciałam rozmawiać, telefonów nie odbierałam, w głowie pustka. Nie myślisz wtedy o niczym, dziwne. Zawsze mnie dziwiło, jak ktoś mówił, że nie myśli o niczym. Wydawało mi się to niemożliwe, a jednak dopadło i mnie. Pierwszy raz w życiu i mam nadzieję, że ostatni. Co jakiś czas dopadał mnie atak płaczu i poddawałam się mu bezwiednie. 
W poniedziałek pojechałam do ortopedy. Trafiłam na szczęście na fajnego, konkretnego i profesjonalnego lekarza. Zapoznał się z tematem, wysłuchał mojej historii, obejrzał fotki RTG i potwierdził diagnozę lekarza ze szpitala. Faktycznie pękła pierwsza kość śródstopia. Kości po tak długotrwałym unieruchomieniu w gipsie są po prostu osłabione i odwapnione i to jest naturalne. Dlatego trzeba potem obciążać nogę i chodzić jak najwięcej, aby te kości wzmocnić. Z tego powodu taki niepozorny upadek, po którym normalnie otrząsasz się i idziesz dalej, u mnie spowodował pęknięcie kolejnej kości. Jak pech to pech. Mam nadzieję, że limit pecha wyczerpałam. Lekarz stwierdził, że powinien wsadzić mi nogę znowu w gips, ale byłoby to zabójstwo dla moich kości, więc tego nie zrobi. Zalecił ortezę - buta typu Walker. Bo teraz problem polega na tym, żeby chodzić jak najwięcej, bo to wzmacnia odwapnione kości, a jednocześnie robić to tak, aby nie obciążać śródstopia. Tak trzeba przepękać 2-3 tygodnie, aby kość się zalała i dopiero wtedy będę mogła ponownie próbować obciążać całą stopę i chodzić "normalnie".
Wróciłam do domu już jakoś tak trochę podniesiona na duchu, a następnego dnia rano obudziłam się już bez czarnych chmur nad głową, zobaczyłam piękne słońce i uśmiechnęłam się, bo widziałam, że moja rozpacz minęła na dobre, a ja znowu jestem sobą. W głowie same pozytywne myśli i znów pojawiła się wola walki i energia do działania :-) Ten czarny stan trwał dłuuuugie dwa i pół dnia, podczas których próbowałam przetłumaczyć swojej głowie, że nie mogę płakać, bo to nic nie daje, już nic nie zmieni w mojej sytuacji, co się stało to się nie odstanie. Tak naprawdę te parę tygodni w jedną czy w drugą stronę nie robi różnicy, bo co to jest kilka miesięcy leczenia w skali całego życia. Jak popatrzyć na to z tej perspektywy, to wydaje się tak niewiele. Ale jak się akurat jest w okresie tych kilku miesięcy to jednak wtedy wydaje się nieskończenie długo. Głowa nie chciała się poddać bez walki. Więc dyskusja trwała nadal - niektórzy mają gorzej, twoja niepełnosprawność jest tylko tymczasowa, a inni muszą się z nią zmagać całe życie, niektórzy chorują na nieuleczalne choroby. Inni z kolei żyją w krajach wojny, bezmyślnego terroru i niepotrzebnej śmierci, kataklizmy zmieniają życie setek a nawet i tysięcy osób a ty jesteś tak małostkowa, że załamujesz się jakimś tam złamaniem czy pęknięciem. Kobieto!!!Weź się w garść!!! I tak też się stało. Podziałało. Głowa przyznała mi rację i znowu jestem tą prawdziwą Nitką, taką, jak zawsze :-) "A po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój..." jak śpiewał Krzysztof Cugowski z Budki Suflera. Uwielbiam ten utwór od zawsze, teraz jeszcze bardziej. 


OK więc teraz czas zabrać się do działania. Rehabilitacje i nauka chodzenia, aby obciążać kostkę, ale chronić śródstopie. O co kaman? Tak, dziwnie to brzmi, zgodzę się z wami, a jeszcze dziwniej i trudniej jest to wykonać. Bo czy zastanawialiście się kiedykolwiek nad techniką chodzenia? Na pewno nie. Po prostu idziemy i tyle. Nad techniką biegania już na pewno tak. Ci, co biegają, to wiedzą o czym mówię. Ale chodzenie jest tak naturalnym stanem dla zdrowej dorosłej osoby, że nikt się nie zagłębia w jego tajniki. Po prostu stawiasz stopę za stopą i idziesz. Więc teraz bądź mądry człowieku i opanuj taką metodę chodzenia, aby obciążać piętę i kostkę, ale aby śródstopie pozostało stabilne. Interesujące wyzwanie. A ja lubię wyzwania. Więc podjęłam i to. Myślę, że w miarę mi się to udaje. Orteza na pewno pomaga mi w stabilizacji i w usztywnianiu śródstopia. 


Ogromną pomocą jest moja fizjoterapeutka Agnieszka, która wkłada tyle pracy i wysiłku, aby przywrócić mnie do sprawności, a do tego jest tak dobrą i ciepłą osobą, że cieszę się, że na nią trafiłam. Bez niej na pewno nie robiłabym takich postępów i byłoby mi duuuużo trudniej. Fajnie mieć wokół siebie odpowiednich ludzi na odpowiednich stanowiskach. Ludzi z powołaniem jest już coraz mnie, ale Aga jest zdecydowanie jedną z nich. Obserwując jej pracę widzę to codziennie, a przecież jestem tam stałym bywalcem od trzech miesięcy, mogę nawet pokusić się o stwierdzenie, że jest to mój drugi, sorki trzeci dom ;-)
Więc działam dalej, nie poddaję się i wierzę, że teraz z każdym dniem będzie już tylko lepiej. Dziś kolejna sobota, mija tydzień o tamtego feralnego zdarzenia i rano miałam taką małą blokadę psychiczną, aby może zostać w łóżku i nie kusić losu ;-) Ale na przekór wszystkiemu postanowiłam wyjść na spacer, spotkać się ze znajomymi,  przecież nie będę więźniem własnego umysłu. I to była zdecydowanie dobra decyzja, pogoda piękna, w uszach moja muza do biegania, która daje kopa i od razu świat staje się piękniejszy. W międzyczasie ponabijałam się sama z siebie, z mojego strupa na kolanie. To już kolejny za dorosłego życia. Więcej blizn na kolanach mam z dorosłego życia, niż z dzieciństwa. A moja orteza może robić za buta narciarskiego, jeszcze tylko narty i mogę szusować. A przy okazji spaceru i żartów trening rehabilitacyjny został odbyty. Oby tak dalej :-)