wtorek, 30 sierpnia 2016

Rozdział drugi - życie po gipsie

Wielu osobom wydaje się, że po zdjęciu gipsu odrzucasz kule i po prostu idziesz jakby nigdy nic. Ktoś w ogóle tak myśli? Nie wierzyłam w to, ale jednak. Kilka osób widząc mnie kilka dni po zdjęciu gipsu było zdziwionych, że nadal chodzę o kulach. Moi drodzy, mitem jest że po zdjęciu gipsu jesteśmy od razu piękni i zdrowi. Kto wam będzie wciskał takie kity, ten się nie zna i nigdy nie miał z tym tematem nic wspólnego. Gips to jeden etap, a to, co następuje po nim, to etap kolejny, moim zdaniem dużo trudniejszy i wymagający od osoby zainteresowanej ogromu wysiłku i pracy. No i zajmuje on mniej więcej tyle samo czasu, co sam pobyt w gipsie.
Fantastycznie było znów poczuć własną stopę na podłodze, móc ubrać wreszcie dwa buty, a kąpiel w wannie z dwiema nogami w środku - bezcenne ;-) Spanie bez gipsu to też cud, miód i orzeszki. Fantastyczna sprawa, w takich sytuacjach człowiek uczy się doceniać drobne przyjemności :-) Byłam w euforii. Nareszcie coś innego zacznie się wreszcie dziać. Nareszcie coś, na co będę miała wpływ. 
Noga wyglądała całkiem nie najgorzej jak na moje laickie oko. Oczywiście była zdrętwiała i dziwnie ją czułam, nie umiem tego wytłumaczyć. Nie mogłam praktycznie w ogóle nią ruszać, poza palcami stóp, którymi dzielnie ruszałam przez cały okres gipsu, zgodnie z zaleceniem lekarza. Krwiaki już się wreszcie wchłonęły, skóra była ok. 


Ostrzegano mnie, że skóra będzie się łuszczyła przez długie tygodnie. Jak powiedział mi Dr Google, nasz naskórek odnawia się średnio co dwa tygodnie, jest ścierany podczas samego procesu chodzenia, a także poprzez buty, ubrania, wycieranie ręcznikiem czy samo dotykanie, drapanie. I to jest zupełnie naturalny proces. W gipsie natomiast naskórek nie ma się jak złuszczać, więc narasta i narasta i potem tworzy się swego rodzaju skorupa. U mnie nie było to zjawisko jakoś bardzo widoczne. Po prostu podczas pierwszej normalnej kąpieli zrobiłam konkretny peeling, zdarłam, co było do zdarcia i tyle. Przez kilka dni jeszcze trochę się skóra łuszczyła i po temacie. 
Łydka była natomiast dużo szczuplejsza od zdrowiej ( aż 5 cm różnicy w obwodzie ), co było widoczne gołym okiem. Ale to jest do nadrobienia poprzez odbudowywanie mięśni, które zaniknęły. 


Oczywiście to proces bardzo długotrwały, ale docelowo, jak powiedzieli mi lekarze i fizjoterapeuci, powinno wszystko wrócić do równowagi, jeśli będę sumiennym pacjentem i będę się stosowała do ich zaleceń. 
No i zaczęły się rehabilitacje. Miałam wziąć ze sobą ręcznik, buty do ćwiczeń i ... szczotkę do włosów. Hmmm ok, nie pytam nawet po co :-) Faktycznie rehabilitacje okazały się bardzo bolesne, przygotowywałam się na to psychicznie od tygodni, ale aż takiego bólu się nie spodziewałam. Rozruszać zastane mięśnie i ścięgna to nie lada wyzwanie. Trzeba wykazać się dużą determinacją i wytrwałością (czego mam pod dostatkiem), cierpliwością, bo to wszystko to powolny i mozolny proces (ale cierpliwości nauczył mnie gips) oraz odpornością na ból. Ból jest nieodłączny w  procesie powrotu do sprawności i miał mi towarzyszyć jeszcze przez wiele tygodni. Jestem twarda babka i dam radę. Bo kto, jak nie ja ;-) 
Zakład fizjoterapii nazwałam pieszczotliwie salą tortur ;-) a ową szczotkę - najgorszym narzędziem tortur na świecie. Nodze trzeba dawać jak najwięcej bodźców, aby pobudzać ją do pracy i odbudowy komórek. Więc masaż szczotką miał właśnie takie zadanie. Ale o ile na zdrowej nodze odczuwasz to normalnie, to ta złamana jest dużo bardziej wrażliwa i czujesz, jakby setki igieł jeździły ci po nodze. Zaburzone jest czucie totalnie. Każdy dotyk bolał ze zwielokrotnioną siłą. Nawet strumień ciepłej wody na tej nodze czułam jak wrzątek. Spędzałam na sali tortur 2-3 godziny dziennie, do tego musiałam się nauczyć inaczej chodzić o kulach, żeby już powoli przypominać mózgowi, że chodzenie odbywa się jednak na dwóch nogach a nie na jednej. Wymagało to zmiany środka ciężkości i teraz ciężar ciała opierałam tylko na dłoniach i nadgarstkach. Oj rączki bolały baaaardzo a rano po przebudzeniu rozruszanie ich trwało dłuższą chwilę, zakwasy były okrutne a odciski powróciły ze zdwojoną mocą. Ale warto było, oj warto, efekty widziałam każdego dnia więc byłam zadowolona i motywacja nie spadała. 
Rehabilitacje to jedno, ale ćwiczenia w domu to drugie. Nie wystarczy pracować tylko kilka godzin dziennie, ale trzeba działać cały dzień, noga musi cały czas pracować, żeby efekty były lepsze. Więc w domu padałam na chwilę na łóżko, potem obiadek i znowu do dzieła. Nawet przestałam robić swoje codzienne treningi na macie, nie miałam już na to siły. Ból męczy chyba bardziej, niż cokolwiek innego, bo chodziłam bardzo zmęczona, padałam spać dużo szybciej, do tego straciłam apetyt a organizm domagał się cukru, żeby uzupełnić braki energetyczne, więc bezkarnie jadłam słodycze. 
Noga wyglądała inaczej o każdej porze dnia, rano chuda i różowa, po ćwiczeniach puchła i robiła się fioletowa albo w cętki, wieczorem jeszcze bardziej puchła. /z dnia na dzień jednak opuchlizna była coraz mniejsza, co oznaczało, że krążenie wracało do normy. 


Mieszkanie zaczęło się zapełniać coraz większą ilością sprzętu rehabilitacyjnego. Mogłabym otworzyć chyba własny zakład ;-) 


W pewnym momencie pojawiła się też pralka Frania....tak tak, dobrze czytacie, to jedno z najlepszych urządzeń leczniczych a przy okazji jedno z nielicznych nie bolesnych, a wręcz relaksujących. Wirówka, bo tak się to fachowo nazywa są doskonałym bodźcem, ale dostępne są w niewielu zakładach fizjoterapii. Ktoś podpowiedział nam więc temat z pralką, tata załatwił ją od sąsiada i tym sposobem elegancko "prałam" w niej nogę cztery razy dziennie po pół godziny. Dużo czasu w niej spędzałam, ale po intensywnych ćwiczeniach wirówka przynosiła ukojenie, więc polubiłyśmy się z Franią. 


Zmieniło się moje życie po zdjęciu gipsu. A zmiany są dobre, jeżeli przynoszą oczekiwane efekty, a tak właśnie było :-)

czwartek, 25 sierpnia 2016

Freedom!!!!!!!!

Nadejszła wreszcie ta wiekopomna i dłuuuugo wyczekiwana przeze mnie chwila - dzień pożegnania z gipsem :-))) Mam nadzieję, że już nigdy w życiu nie będę miała ponownie tej wątpliwej przyjemności. W związku z tym pozwoliłam sobie na małą pożegnalną sesję zdjęciową ;-)


Myślę też, że w tym miejscu pora na podsumowanie. W gipsie spędziłam ponad 10 tygodni, a dokładnie 72 i pół dnia. W tym czasie mój brzuch przyjął 70 igieł z zastrzyków przeciwzakrzepowych i momentami pokrywał się krwiakowymi i siniakowymi centkami. 5 tygodni miałam zwykły gips, a kolejne 5 gips syntetyczny. Ponadto przez ten czas zanotowałam na swoim koncie kilkanaście odcisków na dłoniach od kul oraz mnóstwo zakwasów na ramionach i barkach. Wyrobiłam sobie niezłe bajcepsy ( obwód ramienia zwiększył się o prawie dwa centymetry ), przejechałam setki kilometrów na rowerze stacjonarnym i zaliczyłam wieeeeeele godzin ćwiczeń na macie.


Straciłam cały letni sezon sportowy, kilka startów w półmaratonach, w których miałam zamiar wziąć udział, no i oczywiście całe mnóstwo wypraw biegowych, rowerowych i górskich, które miałam w planach na ten czas. Przeczytałam kilka zaległych książek, obejrzałam kilka filmów i stwierdziłam, że w naszej telewizji nie ma co oglądać, więc dobrze, że na co dzień jednak jej nie oglądam, bo nic nie tracę. W gipsie kibicowałam naszej drużynie na Euro 2016 oraz naszej reprezentacji na Olimpiadzie. Zaliczyłam też chrzciny i wesele w wersji gipsowej. No i naopalałam się za wszystkie czasy, oczywiście w ramach rehabilitacji - najlepszy sposób na  przyjmowanie witaminy D - ze słońca, co wspomaga zrost kości. 


Spędziłam z rodzicami tyle czasu, że nadrobiłam te 15 lat, od kiedy z nimi nie mieszkam. Ale przede wszystkim nauczyłam się tych cech, których mi zawsze brakowało, a mianowicie pokory, cierpliwości, spokoju i opanowania. Solidna lekcja życia, która tak naprawdę jeszcze trwa, bo gips to tylko pierwszy rozdział, a przede mną rozdział drugi - życie po gipsie i rehabilitacja, a to okazuje się duuużo większym wyzwaniem, niż fakt posiadania gipsu na nodze. Uruchamianie nogi na nowo to jednak temat na kolejnego posta. Na koniec ostatnie zdjęcie tuż przed zdjęciem gipsu i nareszcie wolność :-)))


czwartek, 11 sierpnia 2016

Gipsowesele

Dni z gipsem lecą w bardzo szybkim tempie. Nawet się nie zorientowałam, kiedy minęło osiem tygodni od złamania. Nadszedł dzień wesela mojego kuzyna. Jeszcze kilka tygodni wcześniej miałam nadzieję, że pozbędę się gipsu do tego czasu i przetańczę całą noc, ale potem pozbyłam się złudzeń. Wesela uwielbiam od zawsze, jestem wtedy w swoim żywiole :-) Niestety to wesele miało być dla mnie inne, niż wszystkie poprzednie, z uwagi na to coś niebieskiego, co mi się przyczepiło do nogi ;-)


Wszyscy zrobieni na bóstwo ruszyliśmy. Niestety nie mogłam nawet ubrać szpilek, o zgrozo ;-) Ceremonia ślubu oczywiście przepiękna i wzruszająca. Młodzi szczęśliwi i zakochani. Potem obiad i rozpoczęły się tańce. Pierwszą godzinę przesiedziałam rozmawiając z dawno nie widzianą rodziną, ale ileż można siedzieć. Stwierdziłam, że wesele bez tańcowania jest jednak nudne, więc odrzuciłam kule ;-) i poszłam w tan. Okazuje się, że można. Pierwsze tańce wolno i spokojnie, żeby ogarnąć temat, a potem już poszło :-) Metody tańca z gipsem były różne, w zależności od rodzaju muzyki i kreatywności partnerów. Było tradycyjne "gaszenie peta" zagipsowaną nogą, obroty, półobroty, a nawet kankan na jednej nodze. "Jedzie pociąg z daleka" też ogarnęłam na tej biednej jednej nodze. Co się wytańczyłam, to moje :-) Obtańcowałam wszystkich wujków, kuzynów, no i oczywiście Pana Młodego. Mężczyźni nosili mnie na rękach, co uwielbia chyba każda kobieta ;-) Moja próżność została zaspokojona ;-) Goście nie mogli wyjść ze zdziwienia, że można się tak bawić z gipsem. W sumie ja też :-) Miło się zaskoczyłam.


Wymagało to ode mnie ogromnego wysiłku, nawet się nie spodziewałam, że ta zdrowa noga jest w stanie tyle wytrzymać. Więc była świetna zabawa i trening w jednym. Kolejne wesela wolałabym jednak przetańczyć na dwóch nogach. Po kilku godzinach takich harców lewa - zdrowa noga bolała z wysiłku, a w prawej - zagipsowanej palce spuchły mi i wyglądały jak parówki. Gips wydawał się wtedy nawet nieco przyciasny. Przed północą zdrowy rozsądek zwyciężył i zakończyłam karierę tancerki gipsowej, a resztę wesela spędziłam na spokojnie. A przez kilka dni po weselu miałam potężne zakwasy lewej łydki, co oznacza, że trening był solidny ;-) 


W poniedziałek po weselu pojechałam na kontrolę do lekarza licząc na zdjęcie gipsu, ale niestety to jeszcze nie był ten czas. Zrost na szczęście już jest widoczny, ale dla pewności ortopeda zdecydował na pozostawienie mi gipsu na kolejne dwa tygodnie i zakomunikował, że wtedy już na pewno zdejmie mi gips :-) Wtedy dopiero się zacznie walka o każdy krok. Jestem gotowa na to wyzwanie :-) Pełen zrost kości natomiast następuje - w zależności od organizmu - od pół roku do roku i przez ten czas będę musiała uważać. Już nie mogę się doczekać zrzucenia mojego niebieskiego gipsowego bucika.