niedziela, 26 czerwca 2016

Krawężnik-wróg publiczny nr 1

Nadszedł kolejny dzień - dzień meczu Polska-Niemcy:-) Zwarte i gotowe ruszyłyśmy więc na moje pierwsze rehabilitację. Jeszcze tylko ostatnie niezbędne sprawdzenia:
opony napompowane-check
zapas wody mineralnej-check
rękawiczki rowerowe-check
okulary słoneczne-check
koszulka kibica-check
pozytywne nastawienie-check.
No to w drogę :-)

Wmontowałam się wygodnie w wózek i ustaliłyśmy z mamą, że idziemy najkrótszą trasą. Ja jadę na prostych, mama pcha mnie po nierównościach. Pierwsze problemy pojawiły się już po kilku minutach, w momencie, gdy skończył się chodnik i trzeba było kombinować, trochę jechać po trawie,trochę po ulicy, żeby wjechać na kolejny chodnik. Ale żeby na niego wjechać, to trzeba było pokonać krawężnik, ale nie byle jaki krawężnik tylko jakieś krawężnikowe monstrum, tak nam się wtedy wydawało. I jak na niego wjechać? Przodem? Tyłem? Wymyśliłyśmy, że mamie będzie łatwiej wciągać mnie tyłem. Nie było lekko oj nie! Ale po małej szarpaninie z wózkiem i paru okrzykach bólu z mojej strony udało się. Dodam tylko, że na tym etapie noga bolała cały czas a każda jedna nierówność tylko ten ból potęgowała. Nie, wcale się nie żalę, jestem w miarę odporna na ból, próbuję wam tylko uświadomić tragikomizm sytuacji. Z jednej strony świeże złamanie reagujące na każdy ruch, z drugiej strony walka z głupim wydawać by się mogło krawężnikiem, na który nigdy wcześniej przez tyle lat nawet nie zwróciłam uwagi. Z boku musiało to ciekawie wyglądać ;-)
OK, jesteśmy na chodniku, jedziemy dalej a tam...dziura na dziurze, chodnik nierówny, zjechałyśmy więc na następny, ale tam podobna sytuacja a do tego jeszcze "fajniejsze" krawężniki. Spotykamy Panią, która ma niepełnosprawnego syna i tłumaczy nam jak podjeżdżać przodem, żeby nam było łatwiej. Baaaardzo nam się przydaje ta rada :-) Poza tą Panią, która po prostu wiedziała, co przeżywamy, bo jest w podobnej sytuacji, nikt inny się nie zainteresował, nie zapytał czy pomóc. Nie, żebym tego oczekiwała od kogokolwiek, ale od momentu, kiedy znalazłam się po tej drugiej stronie, ciekawi mnie fakt, czy i jak ludzie będą reagować na moją tymczasową niepełnosprawność. Moje wnioski-totalna znieczulica, a zatem nic nowego. To o czym wszędzie trąbią w mediach, że dopóki nie znajdziesz się w takiej sytuacji, to masz to serdecznie w dupie. I nie interesuje cię los ludzi chorych i niepełnosprawnych. Taka jest prawda, Niech każdy z was się zastanowi teraz, czy kiedykolwiek zrobił coś, aby takim ludziom pomóc...No właśnie. Ja też nie byłam lepsza, owszem.
Docieramy do celu. 2,5 km zajęło nam niecałą godzinkę. Obie jesteśmy umordowane, ja nie czuję rąk a mama nie czuje wszystkiego. I tu naprawdę pełen szacunek dla mojej kochanej mamuśki za cały wysiłek, jaki włożyła i nadal wkłada w opiekę nade mną i w tą walkę z wózkiem. :-***


Po rehabilitacji, w trakcie której zdążyłyśmy trochę odpocząć, rozpoczynamy drogę powrotną. Wybieramy już inną trasę, dłuższą ale z dużo lepszą nawierzchnią, więc mogę już bardziej odciążyć mamę jadąc sama z prędkością ślimaczą, ale jednak :-) Powoli ogarniamy o co w tym wszystkim chodzi i niecałą godzinkę później jesteśmy już w domu. Jesteśmy wykończone ale zadowolone i dumne z siebie, bo udało nam się. Takie małe-duże sukcesy są bardzo ważne, jeśli umie się je docenić :-)  Taka wydawałoby się mała odległość, która  wcześniej zajmowała chwilę, to teraz cała wyprawa zajmująca pół dnia. Dopiero będąc w takiej sytuacji doceniam fakt, jak to fajnie i beztrosko jest być zdrowym i nie martwić się np. o krawężniki :-)
A podsumowując - nasze polskie chodniki, drogi są bardzoooo słaboooo przystosowane do ludzi niepełnosprawnych. Teraz wiem, ile wysiłku taka osoba musi włożyć, aby  w miarę normalnie funkcjonować. Ja za kilka tygodni wrócę do zdrowia, a ci ludzie muszą się z takimi przeciwnościami zmagać całe życie. I za to mam do nich ogromny szacunek w tym momencie. Naprawdę podziwiam!!!
A teraz Polska-do boju ;-)))

1 komentarz: