piątek, 24 czerwca 2016

Nowi przyjaciele


Nie zamierzam spędzić 8 tygodni leżąc na kanapie. Mimo gipsu chciałabym być choć trochę mobilna i wyjść czasem do ludzi, gdyż jestem typem towarzyskim bardzo. Poza tym trzeba też odwiedzać lekarzy. Mam więc teraz troje nowych najlepszych przyjaciół z którymi się nie rozstaję i którzy okazują się bardzo pomocni w tym gipsowym okresie. To moje dwie fumfele kule i mój ziomal wózek inwalidzki. Są the best :-) 
Wydawać by się mogło, że kule-obowiązkowe wyposażenie każdego tymczasowego inwalidy, to taki prosty w obsłudze sprzęt. Też tak myślałam, jak patrzyłam na to z boku z perspektywy osoby zdrowej. Ale jak przyszło co do czego to okazało się, że wcale nie jest tak łatwo, szczególnie gdy na twojej drodze pojawiają z pozoru niepozorne schody, które stają się z miejsca wyzwaniem, jakiego się nie spodziewasz. Zakwasy na rękach to standard, w końcu dźwigasz na nich ciężar całego ciała. Nogę zgodnie z zaleceniami lekarza powinnam mieć cały czas w górze, bo jak tylko ją opuszczam to staje się sina, puchnie i nagle przestaje się mieścić w gipsie, więc na kulach nie ujdę za daleko. Liczę na to, że ten stan minie za kilka tygodni i wtedy będę mogła robić większe dystanse z moimi psiapiółami ;-)


Tymczasem musiałam znaleźć jakąś alternatywę, aby pokonywać większe dystanse, ponieważ od jutra miałam zaczynać pierwsze rehabilitacje - pole magnetyczne, które przyspiesza zrost kości a więc mój priorytet. Normalnie droga do zakładu fizjoterapeutycznego to 20-30 minut marszu od domu, ale w tym stanie to już wydaje się hektar ;-) Więc co tu zrobić? Co tu zrobić? Autem nie pojadę, bo  to prawa noga, czyli od gazu. Odpada. O kulach nie przejdę tyle bo by mi chyba gips rozsadziło a przy okazji ręce by mi chyba odpadły. Nie wchodzi w grę. Rehabilitacje mam w godzinach południowych, kiedy wszyscy są w pracy i nie ma mnie kto zawieźć autem, mama nie prowadzi a Góra jest na tyle małym miastem, że nie mamy tu taksówek. I nagle olśnienie-znajomy znajomego ma wózek inwalidzki, który od jakiegoś czasu stoi nieużywany i zgodzili się mi go pożyczyć. (Z tego miejsca jeszcze raz dziękuję) Strzał w dziesiątkę :-) I tym sposobem stałam się szczęśliwym posiadaczem nowej niebieskiej strzały ;-)


Teraz tylko trzeba nauczyć się nim poruszać. I znowu jak patrzy się na ludzi, którzy takimi wózkami jeżdżą, to wygląda jak bułka z masłem. Jednak jak samemu znajduje się w takiej sytuacji, to już takie proste się nie wydaje. Ale wspólnymi siłami z mamą powinnyśmy dać radę. Pierwsza jazda testowa na krótkim odcinku pokazała, że jakoś tam idzie. Nauczyłam się skręcać, obracać, jechać z prędkością ślimaczą też. Założeniem było, że ja miałam jechać sama na prostej drodze, a po krzywych chodnikach, pod i z krawężników miała pchać mnie mama.


Tym optymistycznym planem, zadowoleni z siebie zakończyliśmy dzień. Ale jutro miało zweryfikować nasz optymizm...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz