środa, 22 czerwca 2016

Nowy bucik...

To był wspaniały urlop. Pogoda dopisywała, towarzystwo i dobre humory też, no i te widoki... po prostu przepięknie. Oczywiście było aktywnie, czyli tak jak lubię, nic dodać, nic ująć.
Już jakiś czas temu wymyśliłam sobie żagle na Mazurach, ale zawsze coś stało na przeszkodzie. W końcu w tym roku razem z kumplem stwierdziliśmy, że zbieramy ekipę i jedziemy. No i pojechaliśmy. 


Powiem wam, że zdecydowanie było warto. Kto był już na żaglach, ten wie, co mam na myśli. A kto jeszcze nie był, temu polecam gorąco.



Kontakt z naturą w otoczeniu pięknych scenerii, totalny luz psychiczny, a jednocześnie nie ma nudy bo na jachcie ciągle coś trzeba robić - a to wybrać foka, a to złożyć, czy rozłożyć grota, a to knagować i wiele innych.



Fachowych żeglarskich pojęć poznałam tam mnóstwo, niestety połowy już nie pamiętam, więc nie będę was ściemniać. To, co trzeba było, to wiedzieliśmy :-) 
Ale spokojnie, wiem wiem, w końcu to urlop, więc był też czas na opalanie, poobiednią drzemkę i relaks.


A kto lubi sport, to na jachcie można też poćwiczyć, da się mimo małej przestrzeni, przetestowałam na sobie :-) Kto mnie zna, ten wie, że mnie ciągle energia roznosi a ćwiczenia ją genialnie rozładowują. Podsumowując - było wspaniale. :-)



Po tygodniu takiego idealnego urlopu dopłynęliśmy do ostatniego portu, gdzie przycumowaliśmy jacht. A ponieważ każdy wie, że nie ma ideałów, to musiało się stać to, co się stało. Na pomoście poślizgnęłam się i... wróciłam do domu z mojego idealnego urlopu z nowym butem. Hmmm i teraz trzeba nauczyć się z nim żyć w przyjaźni przez najbliższe kilka tygodni...








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz