niedziela, 3 lipca 2016

Przeciwdziałanie procesowi kulkowania ;-)

Po pierwszym tygodniu pobytu u rodziców na przepysznym jedzonku mamusi zauważyłam pierwsze symptomy kulkowania, czyli po prostu przepoczwarzania się w kulkę ;-) a po polsku - zaczęłam tyć. Organizm mój przyzwyczajony był do intensywnego wysiłku fizycznego, a co za tym idzie do spalania spożywanych kalorii, a tych przyjmowałam sporo. Kto mnie zna, ten wie, że jem bardzo często. Praktycznie co 2-3 godziny mój żołądek domaga się papu. Jadłam więc tyle, co zwykle, a więc dużo, ale nie spalałam tak, jak wcześniej. Ile można spalić leżąc na kanapie z nogą w górze ;-) ? 


Jedyna moja aktywność fizyczna to wyprawy wózkowe na rehabilitacje. Na szczęście wiedziałam, że tak rozkręcony metabolizm będzie stopniowo spowalniał, a proces ten potrwa kilka tygodni. W moim przypadku trwało to prawie 3 tygodnie. Po tym czasie zaczęłam już jeść duuuużo mniejsze porcje, bo organizm nie potrzebował już aż tyle paliwa, co wcześniej. Nadal jednak jadłam i jem do tej pory pięć posiłków dziennie. 
Widząc pierwsze oznaki tycia, niezwłocznie zaczęłam im przeciwdziałać. Przestraszyłam się, że po kilku tygodniach nikt mnie nie pozna, jak wrócę do pracy ;-) Na to nie mogłam sobie pozwolić. Zbyt ciężko pracowałam nad formą, żeby teraz ją tak łatwo zaprzepaścić. Zaczęłam więc ćwiczyć codziennie w domu. Na początku powoli i bez większej spiny, bo jeszcze bolała mnie noga. Były to głównie brzuszki z nogami na kanapie i jakieś wymachy nogami. Do robienia brzuszków wciągnęłam też tatę, który od czasu do czasu mi towarzyszył. Mieliśmy przy tym niezły fun :-)


W miarę, jak coraz mniej bolała mnie noga, zaczęłam dodawać inne ćwiczenia, m.in. z hantlami, gumową piłką, no i wreszcie moje ulubione pompeczki. Nauczyłam się je robić na jednej nodze i była to całkiem wygodna pozycja. 


Któregoś dnia w ramach wsparcia mojej rehabilitacji, mój kolega Mariusz przysłał mi w prezencie piłkę do ćwiczeń, ale nie taką małą, jaką ćwiczyłam, ale taką dużą, na której kiedyś parę razy ćwiczyłam na siłce. Piłka przyszła w zestawie z pompką, a właściwie z pompeczką, bo była taka malutka, że do napompowania tej piłki absolutnie się nie nadawała. Trwałoby to chyba ze trzy dni. Na szczęście na horyzoncie pojawił się mój brat i podjął wyzwanie pompowania piłki za pomocą pojemności własnych płuc. Śmiechu mieliśmy przy tym co nie miara i powiem szczerze, że popłakałam się ze śmiechu :-) Natomiast pompka okazała się genialna na upały do chłodzenia zagipsowanej stopy. Więc i jeden i drugi prezent okazały się bardzo przydatne. Dzięki Mariusz :-)


Stopniowo zaczęłam rozszerzać zakres moich ćwiczeń i dodawać obciążenia, ale o tym innym razem. Najważniejsze, że zatrzymałam i odwróciłam proces kulkowania :-)

1 komentarz: